Dzień 4.
04.12.2017 r. Barnauł (kraj Ałtajski).
“Świetnie jest obudzić się w cieple choć ten dzień zaczynam od aspiryny. Niestety jeszcze nie przywykliśmy do zmiany czasu (+6h Barnauł) i szczególnie brak snu odbija się na naszej kondycji. Zaraz po śniadaniu udajemy się ponownie do Domu Polskiego kontynuować naprawę rowerów, a właściwie uciążliwą wymianę wszystkich uszkodzonych bądź nienadających się do jazdy części. Wczorajszą resztę dnia spędziliśmy w otoczeniu opon ze smarem na rękach z przerwami na ciasto i herbatę serwowaną przez przedstawicieli stowarzyszenia. To miłe i ważne dla nas przyjęcie obfitowało w długie rozmowy i zaproszonych gości, którzy przekazali nam swoją wiedzę o Ałtaju i bazach noclegowych na trasie.
Nowy dzień w Barnauł to jednak nie tylko brak regeneracji, ale też stres. Złośliwość rzeczy martwych. Po wymianie opony w jednym z kół zauważamy nadpękniętą obręcz w kilku miejscach. Przez brak informacji o faktycznym stanie jednośladów o jaki prosi się każdy kolejny etap, jesteśmy zmuszeni szukać w Barnauł nowego koła. Na szczęście mamy pełną wyrozumiałość i opiekę ze strony Pani Wandy i Michała. Ich pomoc jest dla nas nieoceniona.
(…)
W hotelu Kolos pożegnaliśmy się z Panią Wandą nie ukrywając wzruszenia. Powiedziała nam, że bardzo martwi się o nas, że jadać przez Ałtaj powinniśmy się wyciszyć i zajrzeć do własnego serca. To szczególnie ważne słowa, bo śmiem twierdzić, że każdy z naszej piątki jedzie przez mroźne tereny Rosji i Mongolii z pewną intencją. Na koniec uściski, oczy pełne łez i jeden znaczący gest. Pan Misza kładąc dłoń na naszych dłoniach po raz pierwszy powiedział po polsku “Jeszcze Polska nie zginęła”.