Dzień 7.
07.12.2017 r. W drodze do Byjska
“W połowie trasy zatrzymujemy się zazwyczaj na obiad. Póki jeszcze możemy, jadamy w przydrożnych zajazdach lub barach. Kosztujemy najczęściej to co jest szybkie i smaczne, a czasami jako jedyne dostępne. Nasze serce zdobyły pierożki czyli nazywane w zależności od kształtu i wypełnienia czubryki i bliasze. Dla mnie to po prostu pączki pieczone w oleju z nieco bardziej pożywnym nadzieniem. Tym razem postój trwa dłużej niż posiłek. Problem z przerzutką to nie wczorajszy sen, a nadal realna zagwozdka. Nasze opóźnienie rośnie. Od samego startu zatrzymaliśmy się z kilkadziesiąt razy pochylając się nad rowerem Rafała i Iśki. Ale problem nie został rozwiązany, a jeden z rowerów wymaga nowej przerzutki. W cieple restauracji przekomarzamy się nad pomysłem łapania stopa. Argument na TAK goni argument na NIE. W końcu zapada decyzja. Jeśli chcemy dotrzeć do Bijska (naszego planowanego postoju) i na dobre, a przynajmniej na jakiś czas rozwiać problemy z rowerem, musimy dotrzeć do miasta w przeciągu najbliższych kilku godzin, co nie jest możliwe pedałując zważywszy na obecny stan jednośladów.
Po raz drugi rozdzielamy się. W pierwszej turze zatrzymaną ciężarówką jedzie Iśka i Ula z rowerami. Ja, Mateusz i Rafał czekamy jeszcze piętnaście minut i dołączamy na trasę do Bijska. Mamy niesamowite szczęście. Nie wiem jak w pozostałych częściach kraju, ale łapanie stopa w trzy osoby z rowerami i sakwami jest zdecydowanie łatwiejsze niż w Polsce w pojedynkę. Aleksander, nasz kierowca jest przesympatycznym, dumnym mieszkańcem Rosji, a właściwie Barnauł. Ma na sobie zimowa czapka z napisem “Russia” i kompletne złote uzębienie, dlatego często spoglądam na niego siedząc z boku. W Rosji obowiązuje ruch prawostronny, ale duża liczba kierowców posiada sprowadzane pojazdy z zagranicy, z kierownicą po prawej stronie. Co powoduje, że podświadomie na każdym ostrym zakręcie szukam pedałów po stronie pasażera.
Spotykamy się z dziewczynami pięć kilometrów od Bijska. W jednym z zajazdów które znaleźliśmy wcześniej na mapie i ustaliliśmy jako punkt spotkania. Montujemy opony. I z nadzieją ruszamy przed siebie do Bijska, do polskiego kościoła.
Pod swój dach przyjmują nas przedstawiciele Stowarzyszenia „Biały Orzeł” oraz koreańskie siostry zakonne zajmujące się kościołem. Żenia (Genia) młoda dziewczyna, która służy za naszego tłumacza i przewodnika, jak się okazuje mieszka od 4 lat w Płocku, a nasz przyjazd przypadkowo sprzęga się z jej przylotem w rodzinne strony na okres świąt.
Już od momentu wejścia na teren kościoła połączonego z plebanią, siostry wyznaczają swoje granice. Możemy pić herbatę która jest w pudełkach przy czajniku, natomiast nie powinniśmy zdecydowanie nadużywać ich gościnności i już jutro zakupić własną. Podobnie jest z ciastkami, których ze strachu wolę nie tykać. Choć to właśnie z ramion stowarzyszenia nocujemy w kościele (grupa wynajmuje jedno pomieszczenie na plebanii do wspólnych spotkań i działań) duchowne szczegółowo wypytują o nasz plan pobytu. Powód? Możliwość umycia okien. Ochotników brak. Informacja wprawia nas w lekkie zakłopotanie. Nie chcemy być nie mili, ale jednocześnie nie czujemy się ani w obowiązku ani na siłach by sprzątać kościół, a rozkazujący ton sióstr nie pozwala nam obdarzyć je szczególną sympatią. Do dyspozycji zamiast prysznica, mamy prawdziwą rosyjską banie. Chłopaki rumienią się z radości i od razu przystępują do noszenia wody.
Każdy się krząta. Pomagam Żeni w przygotowaniu kanapek na kolacje. Kiedy widzę przyniesione przez nią nadziewane pierożki z kapustą i mięsem, z entuzjazmem wspominam o tych które jedliśmy na trasie, jako nasz rarytas i ratunkowe koła żywieniowe. Żenia wymienia spojrzenia z Panem Władimirem (prezesem stowarzyszenia) i nerwowo odpowiada: Nie powinniście jeść w przydrożnych barach. W Rosji jest mnóstwo bezpańskich psów które zabija się dla mięsa. Przecież nie myślicie chyba że ktoś je bada?”