Dzień 12.
12.12.2017 r. droga do Szebalino, Cherga.
Już dawno mi się nic nie śniło, zresztą nawet jeśli, to nad ranem nic nie pamiętam. Coraz mniej mam również czasu i ochoty na pisanie. Z uwagi na powrót do namiotowego trybu życia zwykle po kolacji marzę o tym by zawinąć się w śpiwór i zregenerować ciało. Nie od razu zasypiam, czasem jeszcze próbuje upchać każdy skrawek puchu elektroniką czy serem na śniadanie, a przede wszystkim znaleźć dobrą pozycję na sen.
Obudził nas śnieg i chłód. Biały puch przykrył nasze rowery, które teraz na nowo musimy pchać pod górę by dostać się z powrotem na most. W świeżym śniegu nie jest to czynność najprostsza. Rozpoczyna się seria męczących i trudnych podjazdów. Falujemy na trasie udobruchani co jakiś czas również krótkimi zjazdami. Pauzę obiadową robimy w barze przy ulubionym markecie „Maria-Ra”. Obok wejścia, dwie kobiety sprzedają kozaki i filcowe buty popularnie zwane walonkami. A co do knajpy to charakteryzuje ją niezły styl i niesamowita mieszanka czasów. Umysł nie nadąża z odbiorem, dlatego skupiam się na jedzeniu. Przy konsumpcji czubryka postanawiamy, że zaciśniemy zęby i popedałujemy tyle sił w nogach by dotrzeć na noc prosto do Szebalino. I tak z potem na czole realizujemy założony plan.