Dzień 10.
10.12.2017 r. Górnoałtajsk
Maria-Ra to sieć rosyjskich marketów których wypatrujemy w każdym większym miasteczku by uzupełnić zapasy. Tym razem pod jednym z nich w Górnoałtajsku umawiamy się z reprezentantkami zjednoczenia „Zdrój” Mariną i Panią Neoniłą. Po krótkiej prezentacji miasta docieramy do Maxima, młodego działacza i górskiego pasjonaty u którego zostajemy na noc. Kolejna namiastka domu, bardzo przytulnego wnętrza gdzie sufit w jadalni jest odzwierciedleniem artystycznej wizji mamy Maxima. Kiedy spoglądam w górę widzę za każdym razem błękitne niebo z białymi obłokami. To wszystko sprawia, że szczególnie ciepło odbieram miejsce i jego mieszkańców.
Umawiamy się na konkretną godzinę z Panią Nieoniłą która chce nas zabrać do lokalnej szkoły, gdzie odbywają się spotkania potomków i potomkiń Polaków zesłanych na Syberię. Opowiadamy o wszystkim co nas tutaj sprowadza, pokazujemy trasę podróży i ściskamy się pierwszy, a właściwie ostatni raz do momentu powrotu, z ludzi w których płynie, odrobina tej samej Polskiej krwi. Dostajemy też prezenty, ręcznie robione na drutach rękawiczki, opis z mapką o Ałtaju oraz ciepłe skarpety, a Marina zgłasza nas do Ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych, tak by w przypadku zagrożenia ktokolwiek mógł nam pomoc. Bardzo żałuje, że nasz pobyt w Górnoałtajsku jest tak krótki.
Ciekawi mnie tutaj tak wiele. Autobus na gaz ziemny którym przemieszczamy się po mieście, a w nim kobieta od biletów z wzrokiem utkwionym gdzieś daleko przed siebie i cały rosyjski świat na który składa się praktyczność i absurd.
U Maxima obiad na potęgę. Uszy się trzęsły, a ręce nie nadążały nabierać kolejnych chochli kapusty. Do późnego wieczora siedzieliśmy przy kominku rozmawiając, milcząc, albo po prostu leżąc bezwładnie odpychając lęk. Wszystkie trzy koła ratunkowe wykorzystane (pobyt w Barnauł, Bijsku i Górnałtajsku) teraz czas na samodzielność.